Pogrzeb w Niemczech – Kiedy dowiedzieliśmy się o tragedii, skoncentrowaliśmy się na tym, żeby córkę pochować. Nie miało znaczenia, czy będzie to Polska czy Niemcy. Dopiero potem
Jedni wolą pochować prochy pod drzewami blisko ścieżek, bo są starsi i nie chcą przedzierać się przez cały las, by odwiedzić bliskich. Inni wręcz przeciwnie – cenią intymność i ciszę. Chcą być na łonie natury, a jednocześnie cieszyć się komfortem „spędzenia czasu” ze zmarłym w samotności. Przynoszą koc, książkę i przesiadują tu wiele godzin. Innym razem schodzą się całe rodziny i urządzają pikniki. Robią selfie sobie, drzewu i porównują z wcześniejszymi fotografiami, by sprawdzić, czy urosło. – Harald nie życzył sobie oficjalnej ceremonii pogrzebowej. Chciał uniknąć pompatycznych mów – opowiada Lars, muzyk i nauczyciel z Lüneburga uczestniczący w pogrzebie leśnym kilkanaście miesięcy temu. – Do Barendorfu, położonego zaledwie 8 km od naszego miasta, pojechaliśmy razem z grupą dziewięciorga przyjaciół. Nie było nikogo z rodziny. Pracownik lasu przekazał nam urnę i w pochodzie ruszyliśmy pod drzewo, gdzie miały spocząć prochy naszego przyjaciela – relacjonuje Lars. W ziemi wykopana była już dziura, którą przykryto kawałkiem drewna i udekorowano iglastymi gałązkami. – Wcześniej ustaliliśmy, że pożegnamy go sami, bez osoby prowadzącej ceremonię – wspomina Lars. Gdy stali razem w kręgu, każdy z zebranych opowiedział o relacji i wspólnych doświadczeniach, jakie łączyły go z Haraldem. – To było piękne – słowa płynące z serca, pozbawione sztywności i ceremoniału. Wspólna akcja przyjaciół dla przyjaciela – wspomina. Następnie zebrani otworzyli wino i wznieśli toast za zmarłego. – Bo Harald był koneserem win. Do tego uwielbiał towarzystwo i życie. Był nietuzinkowy. Ta ceremonia pasowała do niego – wyjaśnia mój rozmówca i dodaje: – Harald sam wybrał miejsce pochówku. Jednym z powodów była niechęć do angażowania rodziny w troskę o tradycyjny grób. Czy to Larsa dziwi? Zupełnie nie. Biorąc udział w tradycyjnych ceremoniach, patrząc na zdobne płyty, wieńce, znicze i obserwując działania, które towarzyszą organizacji pogrzebu, niejednokrotnie zastanawiał się nad ich zbytkiem. – Zmarli nie są w kamieniach, ale w naszej pamięci, sercu. I na tym wolałbym się skupić – puentuje Lars. Sam też chciałby być kiedyś pochowany w lesie. Zdobne płyty, wieńce, znicze to zbytek. – Zmarli nie są w kamieniach, lecz w sercach – mówi Lars, który sam wolałby być pochowany w lesie. | Foto: Pexels Buk zamiast betonu Z lasu wyłania się para grzybiarzy z białym psem. Za nimi z leśnej ścieżki wybiega młody mężczyzna w dresie ze słuchawkami na uszach. Gdy po chwili za drzewami ukazuje się grupa dyskutujących żywo emerytów, którzy kierują się w stronę parkingu, zaczynam wątpić, że trafiłam w odpowiednie miejsce. Bo przypomina bardziej górski punkt, z którego turyści wyruszają na szlak, niż cmentarz. Jest nawet drewniana tablica z mapą, tylko że zamiast szczytów i danych na temat ich wysokości jest obraz lasu podzielony na trzy sektory i drzewa oznaczone numerami. Gdy usiłuję zrozumieć ten schemat, podchodzi do mnie kobieta. To na nią czekam. Ruszamy w las, a im dalej idziemy, tym bardziej nie mam wrażenia, że jestem na terenie nekropolii. – I o to chodzi – słyszę od Irki, która jest przewodniczką po leśnym cmentarzu w Mühlenbecker Land nieopodal Berlina, gdzie obecnie się znajdujemy. – To nie tradycyjny cmentarz, do którego przybywamy z całą naszą kulturą – sztucznymi kwiatami, świeczkami i betonem. To las, część natury. Tak samo jak ludzie i ich prochy. I tak ma zostać. Dlatego nie oznaczamy na ziemi miejsc złożenia prochów – wyjaśnia, a ja dyskretnie patrzę pod nogi. Być może stoimy właśnie na jednym z nich? – Tak może być – potakuje moja przewodniczka i prowadzi w leśny zagajnik wypełniony bukami. Irka jest przewodniczką po leśnym cmentarzu w Mühlenbecker Land nieopodal Berlina. | @ Sławek Młynarczyk Dopiero teraz zauważam, że do niektórych drzew przytwierdzone są czarne tabliczki. Pnie innych oplatają wstążki, ale większość jest nieoznaczona. – Ten las ma 85 lat, to młodzieniaszek, biorąc pod uwagę fakt, że buki osiągają wiek 400 lat – zagaduje Irka. Wie dużo o roślinach, choć z wykształcenia jest religioznawcą. Do firmy FriedWald, którą reprezentuje, dołączyła w 2001 roku, gdy ta dopiero rozpoczynała działalność i wiele osób kojarzyła ją bardziej z grupą dziwaków, a nie z rozpoznawalną na całe Niemcy marką. Bo 20 lat temu dla większości społeczeństwa niemieckiego grzebanie prochów ludzkich w lesie wydawało się nie do pomyślenia. Niełatwe początki Pomysł przyszedł ze Szwajcarii, gdzie prawo cmentarne jest mniej restrykcyjne. Prochy zmarłych można złożyć tam nie tylko na cmentarzu, ale i w wielu innych miejscach – rozsypać je w górach, na łące czy zakopać w lesie. Niemcy, chcący zapewnić bliskim wieczny odpoczynek na łonie natury, udawali się do południowych sąsiadów. Robili to za pośrednictwem niemieckiej firmy osiadłej w Darmstadt na zachodzie kraju, której przewodziła prawniczka Petra Bach. Kremacja ciał jest niezbędnym warunkiem leśnego pochówku. | @ Sławek Młynarczyk „Wbrew opinii kolegów po fachu byłam przekonana, że pochówki na łonie natury mają przyszłość i wpisują się w społeczne zmiany zachodzące w kraju” – opisuje historię firmy założycielka FriedWald. Ale wiele osób myślało inaczej. „Szaleństwo! Przedsiębiorcy z Darmstadt sprzedają groby pod szwajcarskimi drzewami” – grzmiał nagłówek jednej z gazet. Krążyły plotki, że jej firma to sekta zagrażająca niemieckiej tradycji albo że to przedsiębiorstwo stosujące podejrzane ezoteryczne praktyki. Petra Bach wraz z garstką pracowników podzielających jej wizję po kilku latach starań otworzyła na terenie północnej Hesji pierwszy cmentarny las. Był rok 2001. Obecnie na terenie Niemiec istnieje około 300 cmentarnych lasów i powstają kolejne. Niemal jedna trzecia (74) z nich nadzorowana jest przez firmę FriedWald. Łącznie na cmentarnych obszarach leśnych liczących 3500 ha firma zapewniła pochówek 136 tys. osobom, a kolejnym 314 tys. sprzedała miejsce do wykorzystania w przyszłości. Każdy nowo tworzony obszar powstaje w wyniku współpracy trzech różnych podmiotów: władz miejskich lub gminnych, Kościoła i właściciela lasu (będącego jednostką państwową bądź prywatną). Kontrakt na wykupienie miejsca pochówku jest podpisywany na 99 lat, począwszy od daty utworzenia lasu cmentarnego. Początkowo cmentarze leśne powstawały w pobliżu większych miast i aglomeracji, gdzie szybciej akceptuje się nowości. Nie jest to już regułą. Dziś, jak wynika z ankiety przeprowadzonej na grupie 3 tys. respondentów, 35 proc. Niemców rozważa pochówek na łonie natury. Początkowo cmentarze leśne powstawały w pobliżu większych miast i aglomeracji, gdzie szybciej akceptuje się nowości. Nie jest to już regułą. | @ Sławek Młynarczyk Minimalny wkład Tymczasem ja w skupieniu towarzyszę Irce, która właśnie zbacza ze ścieżki i prowadzi mnie w kierunku dębu owiązanego niebieską wstążką. System jest prosty. Osoby zainteresowane leśnym pochówkiem mają dwie opcje. Albo wykupują całą przestrzeń pod drzewem, gdzie spoczną oni, ich rodzina bądź przyjaciele (maksymalnie 20 osób, koszt od 2490 euro do 6990 euro za drzewo) – takie „drzewo rodzinne” oplata się niebieską wstążką. Albo kupują pojedyncze miejsce pod drzewem zbiorowym, gdzie spoczywają prochy różnych, niespokrewnionych osób (cena waha się od 770 do 1200 euro) i drzewo to oznacza się wstążką koloru pomarańczowego. – Ale nie pod każdym drzewem mogą spocząć ludzkie prochy – Irka wybija mnie z kalkulacji, gdy w myślach przeliczam podane kwoty na złotówki. – Kiedy drzewo jest wysuszone bądź stare, nie typujemy go do pochówku – dodaje. Musi przeżyć kolejne 99 lat. Wybierane są okazy w różnym wieku i różnych gatunków – dęby, buki, graby, sosny. Priorytetem jest nieingerowanie w ekosystem lasu. – Nasz wkład jest minimalny – wyjaśnia Irka. – Polega on jedynie na przytwierdzeniu do kory tabliczki z imionami zmarłych i datami, jeśli ktoś sobie życzy. Albo wybranymi sentencjami – dodaje. Dla potwierdzenia wskazuje średniej wielkości drzewo, a na nim czarny mały prostokąt z imieniem Sebastian. Obok daty urodzenia i śmierci tekst: „Pozwólcie mi spać. Nie obciążajcie płaczem. Nie mówcie z żalem o moim odejściu, ale zamknijcie oczy, a zobaczycie mnie wśród was. Teraz i na zawsze”. – Prochy Sebastiana, podobnie jak wszystkie inne, złożono do urny i zakopano na głębokości 70-80 cm pod ziemią, około dwóch metrów od drzewa, by nie uszkodzić jego korzeni – wyjaśnia rzeczowo Irka. Urna wykonana jest z biodegradowalnego materiału, który w wilgotnym środowisku się rozkłada. – Ludzie pytają, ile to zajmuje, więc któregoś dnia napełniłam urnę wodą i obserwowałam, co się stanie. Po dwóch dniach urna się rozpuściła – mówi. Z czasem korzenie drzewa przejmują prochy zmarłych. – Pobierają z nich substancje odżywcze, dzięki czemu drzewa rosną – twierdzi Irka. Niemal jedna trzecia leśnych cmentarzy w Niemczech nadzorowana jest przez firmę FriedWald. | @ Dorota Salus Smutne? Ale praktyczne W rozmowach, jakie prowadzę z Niemcami na temat leśnych pochówków, pojawia się niechęć do obarczania innych opieką nad grobem. A może chodzi bardziej o samotność, lęk przed zapomnieniem i świadomość, że być może grobu nie odwiedzi nikt – zastanawiam się i wydaje mi się to smutne. Gdy opowiadam o tym Irce, ona komentuje: – Może to smutne, ale i praktyczne. W Niemczech, jak i innych krajach, ludzie są coraz bardziej mobilni, zmieniają państwa, kontynenty i nie mogą opiekować się grobem, więc poszukują jakiejś alternatywy. – Czasem rodzice wykupują miejsca obok siebie dla swoich dzieci, żeby choć za jakiś czas „byli blisko” siebie – dodaje. Ale powodów, dla których ludzie wybierają pochówki leśne, jest więcej. Jeden z głównych to bliskość natury i świadomość, że jest się jej częścią. Teren leśnego cmentarza, na którym się znajdujemy, obejmuje 14 ha. W ciągu trzech lat od jego powstania pochowanych zostało tu 600 osób, a kolejne 1000 wykupiło już miejsca. – To mała powierzchnia, średnio taka nekropolia zajmuje 30 ha – mówi Irka. – Ale cały czas poszerzamy teren, bo zależy nam, by ludzie mogli wybrać miejsce, które będzie im najbardziej pasowało. Jedni wolą pochować prochy pod drzewami blisko ścieżek, bo są starsi i nie chcą przedzierać się przez cały las, by odwiedzić bliskich. Inni wręcz przeciwnie – cenią intymność i ciszę lasu. Chcą być na łonie natury, a jednocześnie cieszyć się komfortem „spędzenia czasu” ze zmarłym w samotności. Przynoszą koc, książkę i spędzają tu wiele godzin. Innym razem schodzą się całe rodziny i urządzają pikniki. Robią selfie sobie, drzewu i porównują z wcześniejszymi fotografiami, by sprawdzić, czy urosło. Czasem przynoszą konewki, by podlać pień, albo miarki, by zmierzyć zmieniający się obwód pnia i wysokość – uśmiecha się Irka. Własna formuła – Kilka dni temu uczestniczyłam tutaj w pogrzebie starszego pana. Dwie jego córki oznajmiły zebranym, że odmawiają nazywania tej ceremonii pożegnaniem. Bo nie wierzą, że tata umarł – opowiada Irka. Mimo fizycznej nieobecności kobiety wciąż czuły, że ojciec z nimi jest. „Słowa i czas, który nam poświęcił, nieustannie w nas pracują. Pomogą przetrwać tę nawałnicę i kolejne, które szykuje nam życie. Dzięki miłości, zaufaniu i mądrości, które nam przekazał, wiemy, że sobie poradzimy” – mówiły córki. I na dowód tego odegrały zabawny dialog z tatą, pytając, co myśli o tej sytuacji, i udzielając odpowiedzi w jego imieniu. – Ludzie w różny sposób żegnają się ze zmarłymi. Jedni odczytują list czy wiersz, inni grają na gitarze ukochany utwór, a nawet sprowadzają cały zespół muzyczny. Jeszcze inni przyprowadzają dzieci, rozkładają koc, jedzą ciasto i piją szampana. Albo zapraszają księdza, pastora czy mistrza ceremonii świeckiej – wylicza Irka. I o to w tym chodzi – żeby znaleźć swoją formułę. – Tutaj żałobnicy ustalają sami, w jaki sposób chcą odbyć tę ostatnią podróż ze zmarłym. Nie chcą, by ktoś inny mówił im, jak mają się żegnać z bliskimi – wyjaśnia Irka. Gdy nadchodzi odpowiedni dla zebranych moment, Irka, która często bierze udział w tutejszych pogrzebach, opuszcza urnę na sznurku w głąb otworu w glebie. Rodzina posypuje pojemnik z prochami ziemią – czasem tą z własnego ogrodu. Albo wkłada do dołu kamień czy list. A potem wszystko to jest zasypywane. – I tak naprawdę w ciągu kilku tygodni miejsce pochówku przejmuje las. Nie widać, że doszło do jakiejkolwiek ingerencji człowieka – tłumaczy moja przewodniczka. – Zależy mi, by to wybrzmiało, gdy oprowadzam zainteresowanych. Chcę, żeby wiedzieli, na co się decydują i za co płacą. Niektórzy mają ogromną potrzebę opieki nad grobem – postawienia świeczki, przyniesienia kwiatów. Jest to ich wyraz uczucia i troski. Ale tutaj to niemożliwe, bo to las i na przedmioty, które do niego nie należą, nie ma tu miejsca. Świeczki? Kwiaty? Niemożliwe, bo to las i na przedmioty, które do niego nie należą, nie ma tu miejsca. | Foto: Pexels Alternatywne formy Magdalena pracuje jako produkt manager i analityk dla start-upu o nazwie MYMORIA zajmującego się usługami pogrzebowymi. – Założyciele firmy wpadli na jej pomysł po śmierci jednego z przyjaciół. Uczestnicząc w przygotowaniach do pogrzebu, stwierdzili, że to niezwykle żmudne, pompatyczne i zupełnie niepasujące do ich kolegi wydarzenie. Uznali, że odarcie ceremonii pogrzebowych z patosu, uczynienie ich bardziej ludzkimi i nowoczesnymi to nisza. Stworzyli więc kompleksową witrynę oferującą usługi pogrzebowe na miarę XXI w. Dzięki naszej stronie ludzie mogą zaplanować pogrzeb od A do Z, nie wychodząc z domu – opowiada Magdalena. W ofercie są cztery typy pochówków, a różnice cenowe między nimi duże. Pogrzeb z ciałem chowanym w trumnie jest najdroższy – to około 2000 euro za miejsce na tradycyjnym cmentarzu plus 1500 euro nagrobek. – I dlatego może Niemcy kierują się w stronę bardziej alternatywnych form – twierdzi Magdalena. Jeśli zapada decyzja o kremacji, jest więcej opcji. Najtańsza to wciąż podróż do Szwajcarii i rozsypanie prochów nad alpejską łąką. Inna całkiem popularna forma to rozsypanie prochów nad morzem w wydzielonej do tego przestrzeni – 400 euro bez udziału rodziny, z rodziną 1700 euro plus koszt kremacji 1200 euro. Kolejna opcja to pochówek w lesie – ceny już znamy: od 770 euro za jedno miejsce do co najmniej 2490 euro za drzewo, pod którym spocząć może nawet 20 osób. I to leśne kwatery cieszą się największą popularnością wśród klientów firmy czyniących przygotowanie do swojego własnego pogrzebu. Ceny: od 770 euro za jedno miejsce do co najmniej 2490 euro za drzewo, pod którym spocząć może nawet 20 osób. | @ Sławek Młynarczyk Drzewa jak lustra Wędrując z Irką po lesie, zatrzymujemy się przed tabliczką na drzewie, która przypomina malutki pomnik nagrobny. Jest na niej zdjęcie uśmiechniętej blondynki z rumianymi policzkami i tradycyjna sentencja nagrobna: „Kochana przez wszystkich na zawsze pozostanie w naszej pamięci”. – Mąż tej pani przychodzi tu co tydzień, obejmuje drzewo, rozmawia z żoną – objaśnia przewodniczka. – Wybrał to miejsce, bo jego małżonka lubiła towarzystwo i zawsze chciała wiedzieć, co dzieje się wokół. „Stąd będzie miała niezły widok” – przytacza słowa wdowca. Faktycznie, widać drewniane ławy i mównicę, gdzie odbywają się ceremonie pogrzebowe. Ławy ustawiono w kręgu, by goście mogli podczas ceremonii ze sobą rozmawiać. – To ciekawe, w jaki sposób ludzie dobierają drzewa – zwraca moją uwagę Irka. Często chcą znaleźć takie, które w jakiś sposób ich oddaje. – Na przykład pary, widząc rozgałęziający się na dwie części pień, komentują: „Patrz, to tak jak my: wspólna podstawa, a dwie oddzielne natury! Drzewo staje się rodzajem lustra” – tłumaczy moja przewodniczka. „Spójrz, ta kora ma rany, mimo to drzewo pnie się do góry i kwitnie. Jak nasz ojciec, któremu życie nie szczędziło trudności, a on szedł do przodu” – powie ktoś inny. „To ciekawe, w jaki sposób ludzie dobierają drzewa. Często chcą znaleźć takie, które w jakiś sposób ich oddaje”. | @ Sławek Młynarczyk Niedaleko między drzewami widać białe plamy ścian okolicznych domów, a ja zastanawiałam się, czy trzy lata temu podczas przekształcenia lasu w cmentarz ich mieszkańcy nie mieli nic przeciwko. – Wręcz przeciwnie. Wiele osób z okolicy od razu wykupiło miejsca, bo ten las to część ich życia. Tutaj biegają, chodzą na spacery, jeżdżą rowerem i spędzają czas z dziećmi – wyjaśnia Irka, a ja przypominam sobie informację z ulotki, że w Niemczech lasy stanowią jedną trzecią powierzchni kraju. Piknik W okolicach pierwszego listopada robi się tu bardziej tłoczno. Do lasu zjeżdżają Niemcy wyznania rzymskokatolickiego obchodzący Allerheiligen, czyli Wszystkich Świętych. Bo choć cały cmentarz pozbawiony jest symboli religijnych, w lesie odbywają się też pogrzeby prowadzone w obrządku katolickim lub protestanckim. W końcu dwie trzecie populacji Niemiec to chrześcijanie. Muzułmanie (6 proc. populacji Niemiec) czy Żydzi (poniżej 1 proc.) nie chowają tu bliskich, bo według ich tradycji ciała nie mogą być poddawane kremacji, co jest niezbędnym warunkiem pochówku leśnego. 20 lat temu koncepcja pogrzebów w lesie była ogromnym wyzwaniem również dla Kościoła katolickiego. Kremacja nie mieściła się wielu tradycyjnym katolikom w głowie, podobnie jak pochowanie ciała poza murami cmentarza w nieuświęconej ziemi. Barbara pamięta te czasy. W swojej wspólnocie katolickiej pełni rolę referenta i duszpasterza – odprawia nabożeństwa pogrzebowe, prowadzi msze dla osób w domach opieki, choć nie udziela sakramentów. To możliwe, bo Kościół katolicki w Niemczech pozwala kobietom pełnić funkcje pomocnicze. Jakiś czas temu prowadziła ceremonię pogrzebową na cmentarzu leśnym w rejonie Palatynatu w południowo-zachodnich Niemczech. W jednej części polany odbywały się świeckie pogrzeby, w drugiej, oznaczonej krzyżem, chrześcijańskie. W okolicach pierwszego listopada robi się tu bardziej tłoczno. Do lasu zjeżdżają Niemcy wyznania rzymskokatolickiego obchodzący Allerheiligen, czyli Wszystkich Świętych. | @ Sławek Młynarczyk – Ceremonia w żaden sposób nie różniła się od tej, którą prowadzę na cmentarzu parafialnym. Ale zgromadzeni mieli przestrzeń na prowadzenie dialogu ze sobą. Pochodzili z różnych miejsc Niemiec i się nie znali, zaprosiłam ich więc do wspólnej rozmowy. Spontanicznie zaczęliśmy wspominać zmarłego wykładowcę – relacjonuje Barbara. Zmarłego znała osobiście. W pewnej chwili poczuła się jak na pikniku. Las wypełnił gwar głosów, a w tle unosił się śpiew ptaków. Siedzieli na ławkach w kręgu, a urna z prochami spoczywała w środku na wysokim pieńku. – To wszystko zadziało się, bo w lesie mieliśmy sprzyjające warunki pogodowe i naturę wokół. Czas przeznaczony na ceremonię mógł wynosić do dwóch godzin. Na tradycyjnym cmentarzu wszystko ma trwać maksymalnie 30 minut – wyjaśnia. Gdy pytam Barbarę, jak jej zdaniem duchowieństwo zapatruje się na działalność FriedWald, wyjaśnia, że to kwestia indywidualnego podejścia duszpasterza. Ale lasy cmentarne zyskują coraz większą akceptację środowisk chrześcijańskich. – Na tradycyjnych cmentarzach parafialnych zaczynają się wyodrębniać zielone przestrzenie z drzewami, gdzie składane są prochy, podobnie jak na cmentarzach leśnych – wyjaśnia. List pożegnalny Tyle z Irką rozmawiamy o śmierci, że w pewnej chwili już nie wytrzymuję i pytam, czy nie przytłacza ją ten temat. Czy nie ma dosyć ciągłych pogrzebów? Tygodniowo odbywa się tu 8-10 ceremonii. – Wczoraj w lesie pojawił się mężczyzna, który przyszedł odwiedzić zmarłą żonę. Pokazał mi list, jaki do niego napisała przed śmiercią – odpowiada na to Irka. – Prosiła go, by nie płakał, bo ona umiera z wdzięcznością. Za to, co ją spotkało w życiu, za miłość i czułość, którą otrzymała od niego, dzieci i przyjaciół, a także za to, że sama miała szansę obdarzać uczuciem innych. Od razu pomyślałam, jaki byłby mój list pożegnalny. Czy równie szczęśliwy i wypełniony spokojem? – opowiada. – Więc w skrócie – nie! Nie jestem znużona tematem śmierci ani swoją pracą. Cenię ją, bo codziennie wymusza refleksję i przypomina o tym, co najważniejsze w życiu. Niemcy dziś „MPD01605“ via Lizenz: Creative Commons Czytaj więcej o polityce i życiu prywatnym, o klimacie, technologiach i nowych zjawiskach w cyklach felietonów i reportaży o najciekawszych trendach w niemieckim społeczeństwie.
Od 2019 roku kwota wolna od podatku jest sukcesywnie podnoszona. Dla roku 2021 kwota wolna od podatku w Niemczech w 2023 r. wynosi 10 908 euro dla osób samotnych (podczas gdy w roku 2020 było to 9 408 euro). Z kolei dla małżeństw jest to 21 815 euro. Zmiany dotyczą także kontrowersyjnego podatku solidarnościowego.
Z zawodu jest "towarzyszką umierania". Opowiada, co dzieje się w czasie pandemii Data utworzenia: 9 listopada 2020, 19:45. Osoby, które zmarły na COVID-19, chowane są w urnach lub zamkniętych trumnach. Nawet najbliżsi nie mają możliwości pożegnać się z nimi w szpitalach, bo nie ma w nich odwiedzin. Z powodu limitów i zagrożenia zakażeniem znajomi często nie mogą nawet pójść na pogrzeb przyjaciela. Jak pożegnać się z osobą, która zmarła w czasie pandemii? Jak poradzić sobie z poczuciem straty w "nowych, nieludzkich czasach"? Rozmawiamy o tym z Anją Franczak, która prowadzi Instytut Dobrej Śmierci, przestrzeń dialogu i edukacji o śmierci i żałobie. Anja Franczak Foto: Justyna Jaworska / . Jest pani towarzyszką umierania? Przepraszam, ale co to za zawód? Anja Franczak: - Jestem towarzyszką w żałobie, a dodatkowo jestem w trakcie dwuletniego szkolenia towarzyszenia przy umieraniu. To zawód, który w innych krajach funkcjonuje w różnych formach. W Niemczech nazywa się “Sterbebegleitung“, czyli dosłownie tak, jak pan powiedział, „towarzysz umierania“. A po angielsku to “death doula” albo “end of life doula”. Na Zachodzie istnieją instytucje, które szkolą do tej pracy zarówno wolontariuszy, jak i profesjonalistów. Sama uczestniczę teraz w takim kursie w Niemczech. Czego można nauczyć się w takiej szkole? - Wsparcia osób umierających i ich bliskich na ostatnim etapie życia. To nie jest praca tylko w ostatnich dniach czyjegoś życia. Czasami trwa przez lata, kiedy ktoś na przykład ma diagnozę choroby terminalnej i chciałby świadomie przejść przez ten proces. Zobacz także Chodzi o proces śmierci? Tylko co można w niej poprawić? - Śmierci nie unikniemy. Jednak mamy wpływ na to, jak chcemy żyć, również kiedy nasze życie zbliża się do końca. Osoba odchodząca może zdecydować o tym, jak chce spędzać ten czas, który jej został. Może wyrazić, kogo chce mieć blisko i jak chce być traktowana, kiedy już nie będzie w stanie się skomunikować. Może ustalić, na jaki rodzaj leczenia się zgadza, a na jaki nie. Czasem potrzebuje pomocy w uporządkowaniu “swoich rzeczy”, np. jak ustalić sprawy związane z dziedziczeniem albo jak zaplanować swój pogrzeb. Są ludzie, którzy mają swoje konkretne życzenia co do pochówku np. chcą zdecydować, czy będą skremowani, czy pochowani w trumnie. Towarzysz umierania jest właśnie osobą, z którą to wszystko można omówić. Nie łatwiej to samemu ustalić z kimś bliskimi? - Jeżeli w rodzinie istnieje kultura otwartej rozmowy i akceptacji, to jest oczywiście idealne. Czasami jednak łatwiej to wszystko omówić właśnie z osobą obcą, niż z kimś naprawdę bliskim albo z rodziny, bo wtedy takie rozmowy są naładowane olbrzymimi emocjami. To jest właśnie jedno z zadań towarzysza umierania: zmniejszyć lęk przed rozmową oraz uświadomić odchodzącej osobie, że może mieć wpływ na wiele wydarzeń towarzyszących umieraniu. Przejmujące. Tak postępują z ciałami zmarłych na COVID-19 Rozumiem, że w “normalnych warunkach” możemy się starać, by mieć kontrolę nad naszym umieraniem, ale teraz, w warunkach epidemii, jesteśmy pozbawieni wpływu na wiele spraw związanych z zarówno umieraniem, jak i pogrzebem czy żałobą. Jak sobie poradzić z tym wszystkim w czasach zarazy? Jak to wszystko ogarnąć? - “Mieć kontrolę” czy “ogarnąć” to bardzo mocne słowa, bo nad umieraniem nigdy nie da się mieć pełnej kontroli. Wolę mówić, że możemy mieć wpływ na warunki umierania, ale to nie oznacza, że je kontrolujemy. Dużo osób spędza teraz swoje ostatnie dni w szpitalu albo w hospicjum, do którego bliscy nie mają dostępu. To znaczy, że de facto ci ludzie umierają bez bliskości, bez swoich najbliższych. I to rzeczywiście jest przerażające. Ta pandemia uświadomiła nam, że umieranie może wydarzyć się w dobrych i złych warunkach. Wiele osób wyobraża sobie dobrą śmierć jako sytuację, gdy ktoś po długim spełnionym życiu umiera spokojnie w domu, otoczony dziećmi, wnukami i prawnukami. Ale w rzeczywistości to bardzo rzadko tak wygląda. Od lat tak jest, że większość osób umiera w szpitalach. Śmierć została odsunięta od naszych domów. Pandemia mocno wyeksponowała problemy związane z tym, jak dzisiaj umieramy. Ludzie, którzy chorują na COVID-19 i trafiają do szpitala, w przypadku zapaści, o ile w ogóle są w stanie rozmawiać, dostają od lekarzy kilka minut na ostatni telefon. Potem trafiają pod respirator i już nie wiadomo, czy się obudzą. W tym momencie bliskim urywa się z kontakt chorym. Co możemy zrobić w takiej sytuacji? - W takim przypadku najważniejsza jest wspólnota, w której możemy nawzajem się wspierać, razem przeżyć coś, co jest bardzo bolesne. Oto prawda o skali zgonów w Polsce w drugiej fali epidemii. Mamy ministerialne dane Czyli, gdy dowiem się, że ktoś może stracić lub stracił bliskiego, powinniśmy wykonać telefon do przyjaciela? - Tak, jak najbardziej. W takiej sytuacji ważny jest kontakt. Jeżeli nie czujemy się na tyle silni, żeby zadzwonić, możemy wysłać najpierw wiadomość. Możemy napisać: ja myślę o tobie. Moja koleżanka, która straciła kogoś bliskiego, nie była na przykład w stanie odbierać wszystkich telefonów od znajomych. Tak też się zdarza. Ale przez dłuższy czas dostawała od przyjaciółki codzienny komunikat przez WhatsApp : “Myślę o tobie. Przesyłam ci dużo dobrej energii. W ogóle nie musisz mi odpisywać na tę wiadomość”. Koleżanka powiedziała mi potem, że te codzienne wiadomości, w pierwszych miesiącach po stracie bliskiej osoby, były dla niej ogromnym źródłem siły. Wiele osób nie dzwoni jednak do bliskich... - I bardzo często się zdarza, że osoba, która jest w żałobie, po stracie, odczuwa głęboką samotność. Znajomi przestają się do niej odzywać. Czasami z niepewności. Nie wiedzą, co mają komuś takiemu powiedzieć, jakie mają znaleźć “odpowiednie słowa”. A są takie słowa? - Nie ma. Trzeba zdjąć z siebie tę presję, że trzeba znaleźć idealne słowa. Jeżeli ktoś doświadczył straty, to my nigdy nie powiemy mu czegoś, co tę stratę wyrówna. Zresztą nie o to chodzi. My pomożemy tej osobie wchodząc z nią w kontakt, dzwoniąc do niej lub też pisząc. Możemy wprost wyrazić, że nie wiemy, co powiedzieć. Ale że jednak dzwonimy, bo ta osoba jest dla nas ważna. Chodzi o relację. Zapytać, czy potrzebna jest jakaś pomoc. Możemy zadać jej pytania i być otwarci, żeby ją wysłuchać. Nie starajmy się być ekspertami. Nie musimy dawać mądrych porad. Taki kontakt czasami jest trudniejszy w rodzinie, jeśli nie było w niej kultury otwartej, czułej rozmowy. Dlatego tak ważny jest poziom przyjaciół i znajomych. Dodam przy okazji, że jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, co dzieje się teraz w internecie. Że powstają wirtualne grupy wsparcia, na przykład na Facebooku, gdzie kontaktują się osoby w żałobie. Dużo psychologów organizuje też w sieci grupy wsparcia. Jeszcze niedawno byłam bardzo sceptycznie nastawiona do podobnych internetowych form pomocy. Ale przez ostatnie miesiące przekonałam się, że są one bardzo wartościowe. Zachęcam do udziału w nich. Czasami przed anonimowymi osobami w sieci nawet łatwiej jest odsłonić jakąś część siebie, którą ukrywaliśmy przed rodziną. Zdarza się, że chcemy naszym bliskim czegoś oszczędzić, nie chcemy ich niepokoić. Więc udajemy, że wszystko jest w porządku. Że dajemy radę, bo nie chcemy, by się inni o nas martwili. To jest błędne koło, z którego trudno wyjść. Tymczasem najważniejsze w takiej sytuacji jest właśnie wejście w autentyczną relację z innymi. Płuca zalane „zapalnym gulaszem”. Walka o każdy oddech. Przerażające słowa lekarza o koronawirusie A są jakieś błędy, które możemy popełnić? - Problem polega na tym, że żałoba często jest traktowana jako sprawa bardzo prywatna, z która każdy musi sobie poradzić sam i o której nie powinno się za bardzo rozmawiać. Istnieje oczekiwanie społeczne, by po stracie bliskiej osoby jak najszybciej wrócić do pracy, wziąć się w garść, być silnym. Taką postawą robimy sobie wszyscy nawzajem dodatkową krzywdę. W obecnej sytuacji trudno mówić o tym, by bliscy weszli na oddział covidowy i mogli pożegnać się z bliskim. Jeśli taka osoba umrze, otrzymają urnę z jej prochami lub zamkniętą trumnę. W wielu rodzinach ostatnie pożegnanie zawsze wiązało się z otworzeniem trumny. W przypadku śmierci na COVID-19 nie wolno tego robić. Czy istnieje jakiś sposób, na symboliczne pożegnanie z ciałem zmarłego? - Jeśli osoba zmarła z powodu choroby zakaźnej, nie ma możliwości otworzenia trumny. Taka jest rzeczywistość, z którą trzeba się zmierzyć. Dla wielu osób to jest bardzo trudne. W śmierci bliskiej osoby zawsze jest coś nierealnego i potrzebujemy dużo czasu, by naprawdę do nas dotarło, że ktoś już nie żyje. Kiedy nie możemy się fizycznie pożegnać, proces zrozumienia tego, co się stało, może trwać znacznie dłużej. Jeden sposób, który nam pomaga zrozumieć rzeczywistość, to jest rozmowa, opowiadanie o tym, co się wydarzyło, nawet wiele razy. Jeżeli wśród bliskich nie mamy nikogo, z kim możemy otwarcie porozmawiać, to możemy sięgnąć po wsparcie profesjonalne – nie ma w tym nic wstydliwego. Sięganie po pomoc nie jest znakiem słabości, wręcz przeciwnie, jest wyrazem tego, że potrafimy o siebie zadbać. Ceremonie pożegnalne też są obecnie bardzo ograniczone. Duże wspólnoty nie mogą zbierać się na pogrzebach. W tym miejscu chcę zaznaczyć coś bardzo ważnego. Jeśli rodzina dostała urnę z prochami po kremacji, to nie musi organizować jej pochówku od razu. Znam kilka osób, które straciły teraz bliskich. Ci ludzie zdecydowali się na małe ceremonie przed kremacją, w gronie najbliższych osób. Ale urny z prochami ich zmarłych czekają do wiosny. I dopiero wiosną odbędą pogrzeby. Ludzie mają do tego prawo, żeby zaczekać. Jeśli nie chcą chować kogoś w obecnych warunkach, nie muszą tego robić. Trudno czekać do wiosny z wypowiedzeniem żalu... - Jeżeli teraz nie możemy uczestniczyć w formalnej ceremonii, to możemy znaleźć inne formy zbierania wspólnoty, która jest nam potrzebna w żałobie. Możemy umówić się na wspólny spacer w imieniu zmarłego. Możemy zebrać się w gronie rodziny i przyjaciół na Zoomie, żeby razem go lub ją upamiętnić. Każdy zapala świeczkę przed ekranem i każdy opowiada jedną historię, jedno piękne wspomnienie związane ze zmarłą osobą. Oczywiście, że to nie jest to samo, jakbyśmy naprawdę spędzili fizycznie czas ze sobą, ale to lepsze niż nic. Ma to wartość. Ludzie zbierają się we wspólnocie i oddają hołd osobie zmarłej. Miała Pani taką sytuację asystowania przy śmierci w czasie epidemii? - W czasie pierwszej fali miałam kontakt z osobami, które nie mogły wziąć udziału w pogrzebach. Te osoby odczuwały olbrzymią pustkę. Chciały coś zrobić i nie wiedziały co. Szukały jakiegoś sposobu, by poradzić sobie z własną bezradnością. Pożegnać się ze zmarłym... Przed badaniem nie myj zębów! Eksperci radzą jak się przygotować do testu na koronawirusa I jak się żegnali? - Rytuały związane z pożegnaniem i upamiętnieniem mogą mieć różne formy. Czasami są to proste, małe rytuały prywatne, jak np. zapalenie świeczki w intencji zmarłego. Można napisać list do osoby zmarłej i wyrazić w nim wszystko to, czego nie zdążyliśmy wyrazić, gdy jeszcze żyła. Często ludzie znajdują swoje własne, kreatywne sposoby, żeby uhonorować osobę zmarłą. Można np. ugotować jej ulubione danie i zaprosić na kolację wspólnego przyjaciela. Chodzi o to, by symbolicznie wyrazić swoje poczucie połączenia ze zmarłym. W ten sposób możemy zacząć pielęgnować naszą wewnętrzną wieź, która na zawsze już w nas zostanie. Nawet jeżeli kogoś już nie ma fizycznie wśród nas, nasza wewnętrzna więź jest wieczna i silniejsza niż śmierć. Część osób reaguje na śmierć bliskich tak, że starają się racjonalizować sytuację, inni głęboko przeżywają odejście bliskich i biorą emocje na siebie. Ale są też ludzie, którzy reagują gniewem, szukają winnych, rzucają oskarżenia... Domyślam się, że w obecnej sytuacji sporo osób może tak reagować. Co zrobić, by nie popaść w stan "żałoby patologicznej", długiej i pełnej pretensji oraz złości? - Tu trzeba bardzo uważać, by nie upraszczać sprawy, mówiąc, że jest żałoba zdrowa i żałoba patologiczna. Każdy ma prawo do innej reakcji na trudną sytuację. Racjonalizowanie to tylko jedna z możliwych. Jedni będą racjonalizować, inni wyrażać swoje emocje. W żałobie możemy doświadczyć całego wachlarzu emocji. Nie tylko smutku, ale też gniewu, lęku lub poczucia winy. Są osoby, które wybierają unikanie, wycofanie się, wyparcie. Każdy ma inny sposób i trzeba to uszanować. Wszystkie te emocje, które się pojawiają, mają prawo istnieć. Emocje chcą być wyrażone. I póki nie robimy krzywdy innym, albo sobie, powinniśmy pozwolić na nie zarówno sobie, jak i naszym bliskim. Rozmawiał Tomasz Kuzia Przez 35 lat pracowała w tym szpitalu. Gdy zachorowała, nie otrzymała pomocy. Umarła Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
7774 firmy dla zapytania wiązanki_pogrzebowe Sprawdź listę najlepszych firm dla Twojego zapytania w całej Polsce Zdobądź dane kontaktowe i poznaj opinie w serwisie Panorama Firm
Ile osób może być na pogrzebie? Temat ten, z uwagi na trwającą pandemię koronawirusa w Polsce i na świecie, a wraz z nią zaleceniu o odwołaniu lub ograniczeniu niektórych wydarzeń, jest poruszany przez wiele osób. Szczegóły dotyczące tego, ile osób może być na pogrzebie i ilu uczestników pogrzebu może być na cmentarzu, zamieszczamy poniżej. Ile osób może być na pogrzebie? Ilu uczestników pogrzebu może być na cmentarzu? Ile osób może wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych? Czy w ogóle są organizowane? Co warto wiedzieć na ten temat? Przedstawiamy szczegółowe informacje oraz sprawdzamy, czy może odbyć się pogrzeb i ile osób może wziąć w nim osób może być na pogrzebie?W związku z panującą pandemią koronawirusa w Polsce i na świecie pojawia się wiele ograniczeń, które dotknęły także pogrzeby. Początkowo w uroczystościach pogrzebowych mogło wziąć udział nie więcej niż 5 osób. W połowie kwietnia 2020 jednak podczas specjalnej konferencji rządu poinformowano o czterech etapach znoszenia ograniczeń związanych z z nich wszedł w życie w poniedziałek 20 kwietnia i łagodzi ograniczenia w liczbie osób, które przebywają w miejscach kultu religijnego. Obecnie w kościołach dopuszczalna jest jedna osoba na 15 metrów kwadratowych. Tyle samo osób, może być także podczas uroczystości pogrzebowych w miejscach kultu online, w telewizji i w radiu - gdzie oglądać lub słuchać mszy świętej w domu w niedzielę? Ilu uczestników pogrzebu może być na cmentarzu?Wiele osób szuka w sieci nie tylko informacji na temat tego, ile osób może być na pogrzebie, ale także dotyczących tego, ilu uczestników pogrzebu może być na cmentarzu. Dyrektor Wydziału Duszpasterskiego AL podkreśla, że na cmentarzu nie może znajdować się więcej niż 50 uczestników jednego w tym miejscu także dodać, że liczba ta nie obejmuje zarówno osób sprawujących kult religijny, osób dokonujących pochowania, jak i osób zatrudnionych przez zakład lub dom pogrzebowy. Ile osób może być w kościele i ile osób może uczestniczyć we mszy świętej?
. 492 467 120 477 410 641 251 432
ceremonie pogrzebowe w niemczech